Komentarze: 16
Od chwili urodzenia ta cała przygoda wydawała mi się trochę tragiczna, trochę komiczna, ironiczna, błazeńska, żenująca, kiczowata. Bo to wszystko to plastikowa atrapa, zasady , prawdy, morały, kodeksy, śmieszne kurwa wskazówki, jak ,co, po co, i dlaczego, żeby było dobrze, uczciwie, godnie , honorowo ,miło, odważnie, pobożnie i zajebiście. Te nowo powstałe i rozpadające się , tłukące w drobny mak relacje, te same i samotne matki, te skurwysyny mężowie, zdradzane i zdradzające żony, rodziny połączone już dawno zgniłym uczuciem i ten potok ludzi, z przyklejonymi na twarzach uśmiechami, poruszający się, jak kukły w miernej sztuce. Jak obserwator uczestniczący, jak widz i aktor jednocześnie, jestem jedną z postaci mydlanych oper i sam już nie wiem , gdzie kończy się powaga, a komizm się zaczyna. I sam wiedząc o własnej skończoności rozsadza mnie wewnętrzny śmiech na pogrzebach ,a żałość i płacz ogarnia na weselach. Boję się pustych pomieszczeń, fobii i frustracji. Boje się też bycia samemu, ale najbardziej tego, że będąc z kimś , będę jednak sam.