Archiwum 03 maja 2004


maj 03 2004 Bani odcinek dalszy i ostatni...
Komentarze: 18

Jestem weekendowym alkoholikiem, w trzecim dniu baniaczenia organizm tak juz sie zaadoptował do nowych warunków,że nie traktuje browara jako ciała obcego, w ogóle nie walczy.Kac przyjął obecnie tak łagodną formę,że jest praktycznie nieodczuwalny.Pozostała jedynie lekka suchość w ustach,która można szybko wyeliminować za pomocą płynów.Nawet farmakologia juz niepotrzebna.Tabletki wszelkiej maści, apapy,eferalgany, ranigasty,wszytko moge w pizdu wyrzucić, nawet Gożdzikowa może się odjebać ze swoją etopiryną.Tak więc błogi to stan,którego chcąc dalej utrzymać musiałbym pić codziennie , tak żeby obieg chmielu w organizmie był niczym nie zakłucony i zachował swój dotychczasowy poziom.Jednak nie!!Na tą chwilę mam wewnętrzne przeswiadczenie ,że tak być nie może,gdyż obecna postawa zmierza do destrukcji osoby własnej.
Wczoraj zaczęło sie łagodnie ,siedząc w parku z kumplem popijalismy puszkowe "zywce" w liczbie dwa.Zachowanie na wskroś nielegalne,nawet nie próbowaliśmy kryć tego co pijemy.Dziwne ,że "Polucjanci"(nie mylić z policjantami)nas nie wylegitymowali, tudzież nie wpierdolili jakiegoś mandatu.Bronił bym się zaciekle w obliczu niezawisłego sądu, robiąc z prawdy kłamstwo albo przynajmniej naciągając tak prawde,że stała by się kłamstwem.Uczą mnie tego , a z wiedzy powinno sie korzystać , prawda?
No więc siedząc w tym parku deprawowaliśmy niedzielnych przybyszów, przelatujące dzieci, dziadków i babcie, młode "double"matki z jednym dzieckiem biegającym na zewnątrz, z drugim kopiącym w środku.Rozmawialiśmy sobie głosem na pewno nie cichym o głownych męskich tematach, o dupczeniu, jebaniu,wszelkich odmianach kopulacji, czyli wlasciwie o miłości ubranej w bardziej wulgarne formy.Rzeka ludzi z parku odpływała,inni znowu wypełniali puste ławki.Atakowaliśmy ich czujne uszy a oni odchodząc z niesmakiem patrzyli na nas krzywo,jak by chciali powiedizec "jaka ta dzisiajsza młodzieć jest okurwiała"
Przez moje ciemne okulary model "matrix"zobaczyłem kobietę,męża kobiety i dziecko kobiety.Słowem obraz rodziny niczym nie skażony, jak z obrazka albo jakiejś reklamy.
Znam ją, ona też mnie zna.W blasku słonca jaki im pyświecał widziłem rysy jej charakteru, znam jej ciemne strony, których mąż nawet się nie domyśla.Ona wiedziała,że ja wiem, a ja wiedziałem,że Ona wie, że Ja wiem.Kompletnie bez żadnej wiedzy był za to jej mąż, wciąż uśmiechnięty.Gdyby On wiedział jego uśmiech zgasł by do konca jego dni...

donmario : :